Ks. Markiewicz nie poddał się myśleniu magicznemu, spotykając się z zarazą cholery. Jego zabiegi w celu ochronienia przez pandemią były nader praktyczne, choć nie był lekarzem. To, co zobaczył, przekonało go, że czynnikiem sprzyjającym rozszerzaniu się zarazy jest głód. Podzielił się tym z biskupem.
– Sytuacja prawdziwie tragiczna, Ekscelencjo, – powiedział ze smutkiem młody wikary.
– Niech mi ksiądz opowie szczegółowo.
– Nie ma prawie rodzin, w których by nie było chorych. W niektórych domach wszyscy leżą. Największe politowanie wzbudzają liche mieszkania, w których nie ma nawet pryczy dla umierających. Nie ma kto im podać szklanki wody, o którą proszą w gorączce..., nie ma nikogo, kto by ich nakarmił. Śmiertelność wywołana jest bardziej głodem i nędzą, niż epidemią. Gdybyśmy mogli ich pielęgnować i wszystkich nakarmić...
– Musi być ktoś, kto będzie tym wszystkim kierował. Może by to zrobił burmistrz Erazm Łobaczewski, lub jego zastępca pan Aleksander Dworski.
– Zorganizuję grupę osób, które podejmą energiczną walkę z zarazą – odpowiedział ksiądz Bronisław.