Śmierć w zakonie i śmierć zakonu

​​​​​​​Dla braci śmierć mnicha w podeszłym wieku nie jest ciężką próbą. W klasztorze śmierć jest spokojna. Wraz z wiekiem mnisi się uświęcają. Mam na myśli naszego dobrego ojca Josepha Gajarda. Bał się śmierci. Bóg pozwolił mu przezwyciężyć ten lęk. Umarł zwyczajnie, odpoczywał w swoim pokoju. Od dwóch dni był zmęczony. Ojciec Joseph zgasł jak świeca. Lekki wietrzyk zagarnął jego duszę. (Nicolas Diat, „Czas umierania. Ostatnie dni życia mnichów”, Warszawa 2018, s. 79.)

Dla braci śmierć mnicha w podeszłym wieku nie jest ciężką próbą. W klasztorze śmierć jest spokojna. Wraz z wiekiem mnisi się uświęcają. Mam na myśli naszego dobrego ojca Josepha Gajarda. Bał się śmierci. Bóg pozwolił mu przezwyciężyć ten lęk. Umarł zwyczajnie, odpoczywał w swoim pokoju. Od dwóch dni był zmęczony. Ojciec Joseph zgasł jak świeca. Lekki wietrzyk zagarnął jego duszę. (Nicolas Diat, „Czas umierania. Ostatnie dni życia mnichów”, Warszawa 2018, s. 79.)

Śmierć w zakonie

Powyższy cytat z fenomenalnej książki Nicolasa Diata stał się dla mnie pretekstem do napisania kilku słów o umieraniu w zakonie i o umieraniu zakonów. Śmierć nie jest przecież nowym wynalazkiem, a wydaje mi się, że jest także koniecznym elementem życia tu na ziemi. To, co żyje, musi umrzeć. Entropia świata jest nieubłagana.

Sam już kilka razy był świadkiem umierania zakonników. Myślę tu o moich współbraciach, którzy dawali mi „lekcję z umierania”. Każda z tych śmierci była inna. Nic przecież dwa razy się nie zdarza, dlatego umieramy bez rutyny – jak mawiała poetka. Śmierć w zakonie nie różni się niczym od śmierci w szpitalu, w domu, czy na ulicy. Zawsze jest szokiem i momentem zatrzymania czasu. Wspólnota traci kogoś, aby zyskać go na wieki. W śmierci nie ma też nic szlachetnego. Jest brutalna, ciężka, smutna. A jednak dla człowieka wierzącego nie jest ona końcem, ale jakby spełnieniem obietnicy, że żyć będziemy na wieki. Liczę na to, że wszystkich współbraci, których odprowadzałem na tamten świat spotkam kiedyś znowu.

Śmierć zakonnika ma w XXI wieku ma także znaczenie symboliczne. Wraz z kolejnym współbratem umiera bowiem cząstka zakonu. Zwłaszcza, że liczba powołań systematycznie maleje. Wielkie rzesze wyświęconych księży sprzed kilkudziesięciu lat patrzą w lustro i nie dowierzają, że to już nie tylko jeden siwy włos, ale cała głowa. Wyczuwa się pewien niepokój o to, co będzie gdy zabraknie sił, zdrowia, gdy nadejdzie czas rozliczenia z własnego życia.

Młodzi z kolei coraz częściej pytają: „Co ze mną będzie? Czy wytrwam, gdy zamiast ewangelizacji w świecie zatrzyma mnie przy łóżku chory współbrat? Czy zdam z tego egzamin?”. I mogą pojawić się jeszcze tragiczniejsze pytania: „A ja? Kto będzie przy mojej śmierci: Ostatni z nas? Pielęgniarka? Nikt?”. Niestety, te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi.

Śmierć zakonu

Pamiętam zdanie pewnego zakonnika i historyka, który powiedział: „Jeżeli zakon w ciągu kolejnych stu lat swojej historii nie zreformuje się, umrze z braku powołań”. Mówił to nie jako prorok, ale historyk, który historią zakonów się zajmował. Uświadomił mi wtedy, że w dziejach Kościoła były setki różnych wspólnot zakonnych, które umarły, a dzisiaj zachowały się po nich lakoniczne wspomnienia. Kim byli ludzie w tych zakonach? O czym myślał ostatni zakonnik danej wspólnoty? Czy założyciel mógł przewidzieć, że jego zakon istnieć będzie tylko przez chwilę?

Odnoszę wrażenie, że jeszcze nie do wszystkich dociera prawda, że zakony w Polsce (o zachodzie Europy nawet nie wspomnę!) starzeją się i umierają. Zaklinanie rzeczywistości niczego w tym względzie nie zmieni. Statystyka jest taka, jaka jest. Niedługo klasztory pełne będą zakonników-emerytów. Czy jesteśmy na to gotowi? Co będzie z dziełami, które prowadzimy? Niestety, te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi.

 

Lęk przed śmiercią i końcem

 

Lęk przed śmiercią jest czymś naturalnym. Życie broni się przed śmiercią. Dobrze ujął to poeta Dylan Thomas: „Nie wchodź łagodnie w tę pogodną noc. Niech płonie starość tuż przed kresem dni. Walcz, walcz gdy światło traci swoją moc”.

W tym miejscu wkroczyć musi wiara. Jeden z księży, który przed śmiercią prosił mnie o spowiedź wyznał zaraz po niej: „Miałem dobre życie. Jestem gotowy”. Tylko wiara daje nadzieję na wieczną miłość. Umieranie jest dla nas czymś nieznanym, wręcz mistycznym. Śmierć zakonnika jest właściwie dopełnieniem tego, co ślubował w profesji rad ewangelicznych. Umarł dla świata, aby żyć dla Boga. Taka śmierć – jak pisał św. Paweł – jest zyskiem!

A co z zakonami? Jak to możliwe, że wielkie dzieła Boże też mają swój koniec? Odpowiedź zawarta jest w Biblii. Kohelet pisał, że wszystko ma swój czas. Człowiek rzeczywiście chce, żeby jego dzieło przetrwało. Nie bez powodu Horacy cały swój wysiłek literacki opisał słowami: „Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu”. Inaczej jednak na swoje dzieła patrzy Bóg. Dobrym przykładem jest historia Mojżesza, który dokonywał wielkich dzieł Boga, a kiedy wydawało się, że wszystko idzie już pomyślnie i osiągnie swój cel, nagle Bóg oświadcza mu: „A teraz umrzesz i kto inny wejdzie do Ziemi Obiecanej”. Zadajmy sobie pytanie: „Czy jesteśmy gotowi na taką przyszłość? Czy pogodzimy się z końcem zakonu, który kochamy?”. Niestety, te pytania na razie pozostaną bez odpowiedzi.

Nie wolno rozpaczać!

Śmierć nie jest ostatecznym słowem Boga. Przemijanie ma sens, którego dzisiaj nie jesteśmy w stanie pojąć. Jedno jest pewne. Nie wolno nam rozpaczać nad własnym losem. Jesteśmy w rękach Boga i to powinno nam wystarczyć. To Jego wola i Jego dzieła mają przetrwać, a nie moje. Na gruzach wymarłych zakonów powstają nowe, a mały zakon wcale nie musi być mniejszy w świętości. Rozumiał to bł. Bronisław Markiewicz pisząc: „Boże mój, ofiaruję Ci moje życie i jestem gotów umrzeć, kiedy się spodoba Twojej najświętszej woli. Panie, jeśli chcesz zatrzymać mnie jeszcze przez pewien czas na tej ziemi, bądź za to błogosławiony! Ale nie pragnę życia, chyba, aby je poświęcić ku większej chwale Twojej. Jeśli zaś wolą Twoją jest, abym wnet umarł, bądź także za to pochwalony! Przyjmuję śmierć, aby spełnić wolę Twoją”.

Na koniec warto także powtórzyć fragment z testamentu św. Pawła Apostoła, który napisał: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia”.

Memento mori. Non omnis moriar. Pamiętaj o śmierci. Nie wszystek umrę.

Inne artykuły autora

O wymiarach ludzkiej cierpliwości

Odkryj wartość kierownictwa duchowego

Kręte drogi niewiary