Tradycja sięga roku 2009 i na początku była Warszawa. Obecna piętnasta edycja to kilkaset mniejszych i większych miejscowości rozsianych w całej Polsce oraz za granicą w środowiskach polonijnych.
Cel sformułowano jasno i zwięźle: wspólnotowe radosne przeżycie Epifanii (Epifania to Objawienie Pańskie, wczesnochrześcijańska nazwa święta Trzech Króli). Jak chyba wszędzie (lub prawie wszędzie), orszaki jak co roku wyruszyły z trzech różnych punktów, każdy prowadzony przez swojego króla. Przedstawiam krótką relację z Krakowa, a jako punkt startowy wybrałem krakowskie Dębniki i nawet nie dlatego, że to ważna historyczna część mojego ukochanego Podgórza, ale z tej prostej przyczyny, że tu najłatwiej było dojechać z miejsca zamieszkania na bardzo zachodnich i południowych rubieżach Krakowa. Orszak zielony symbolizujący kontynent azjatycki zebrał się w salezjańskim Parku Wioski Świata przy ulicy Tynieckiej, ale ja dotarłem dopiero na 10:00 do kościoła św. Stanisława Kostki przy ul. Konfederackiej. Wielki zachwyt wzbudziło we mnie specjalne kazanie wygłoszone do uczestników orszaku, a bardziej adresowane do tych najmłodszych. Chyba pierwszy raz spotkałem przekaz mogący pretendować do samodzielnego spektaklu teatralnego. Młody ksiądz, urodzony aktor z najwyższym kunsztem wcielał się w owieczkę Klaudię, ogromnego karpia Stefana i Przywódcę stada, zapewne najmądrzejszego i najbardziej doświadczonego „Superbarana”, którego imienia nie spamiętałem. Kilkunastominutowe kazanie było wirtuozowskim popisem umiejętności aktorskich, wokalnych i scenicznych z niecodziennymi rekwizytami, ale w tym wszystkim zawierało czytelną tezę i naukę dotyczącą świętowania Bożego Narodzenia.
W jakichś starych i zapewne nieaktualnych ulotkach wyczytałem, że na czele orszaku tuż za gwiazdą miał jechać słoń na platformie. Nawet jeżeli takowy był, to musiał być dmuchany i niezbyt okazały, bo w grupie liczącej około 1000 osób nie dostrzegłem go. Nieważne. Orszak przesuwał się nad wyraz szybko i sprawnie, aby dotrzeć na Rynek Główny wystarczyło zaledwie 30 minut, a przecież pokonaliśmy dwa kilometry z okładem. Przemarszowi towarzyszyła Góralska Orkiestra Dęta ze Skomielnej Czarnej-Bogdanówki – świetni i wspaniali pasjonaci naturalnie w strojach regionalnych.
Orszak Trzech Króli to największe na świecie jasełka wystawiane w przestrzeni publicznej. Scenariusz jest bardzo prosty: postępować za gwiazdą, odkryć Boga w lichym miejscu, oddać pokłon, pokolędować. Wszystkie trzy królewskie orszaki spotkały się na scenie pod Wieżą Ratuszową, gdzie ustawiono żłóbek i figury Świętej Rodziny. Po krótkim przedstawieniu jasełkowym wszyscy obecni oddali pokłon nowonarodzonemu Jezusowi, a po odmówieniu modlitwy Anioł Pański przemówił do obecnych Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski. W świątecznym orędziu zachęcał do godnego spędzenia całego okresu bożonarodzeniowego, pielęgnowania wielowiekowych tradycji, ale także upomniał się o prawo wyznawania swych przekonań religijnych w przestrzeni publicznej. Skrytykował zdecydowanie czynione próby dyskryminowania lekcji religii przez ich redukcję lub marginalizowanie: „…religia jako lekcja pierwsza lub ostatnia to tak, jakby była ona gorsza lub mniej ważna”. Ostatnie słowa jego orędzia przekazanego uczestnikom orszaków Trzech Króli brzmiały: „Polska należy do Boga” i zostały po wielokroć powtórzone przez skandujący to przesłanie tłum. Obecni na płycie rynkowej ludzie dobrze zrozumieli sens: „Polska nie jest własnością żadnej partii, stowarzyszenia, korporacji, bo nad wszystkim unosi się Stwórca”. Jak to nie spojrzeć, dotyczy to wszystkich zakątków świata, wszak zostały one ukształtowane jedną i tą samą Ręką.
Na sam koniec akcent nieco lżejszy, szopkowy. Z wielkim zachwytem przypatrywałem się podczas mszy Szopce Salezjańskiej, umieszczonej w prawej części nawy w potężnej świątyni na Dębnikach przy ulicy Konfederackiej. Nad całością dominował przeogromny anioł otwierający i zamykający na przemian skrzydła, w wolnym ekstatycznym rytmie regulowanym przez programator urządzenia sterującego. W tradycyjnych szopkach anioł ten, odziany przeważnie na niebiesko, bywa nieruchomą figurą przyczepioną do kalenicy lub szczytu szopki i wyposażony w napis-szarfę Gloria in excelsis Deo. Nie rzuca się przez to tak wyraźnie w oczy, a przecież jest głównym heroldem Bożego Narodzenia, por. kolęda Anioł pasterzom mówił i inne. Bez niego ludzkość symbolizowana przez drzemiących przy ognisku pasterzy nie zostałaby wybudzona ze snu. Bracia w szopkarstwie najdrożsi, przemyślcie to za rok. Może jednak warto postawić na tego spowitego „w jasności wielkiej” dobrego ducha, którego nagłe przybycie z innego świata wzbudziło tak wielki w pierwszym momencie lęk? I pytanie drugie całkowicie poważne, czy nie warto wzmocnić to niesamowite wejście świata duchowego do przestrzeni biednej podjerozolimskiej wioski nie tylko otwieraniem i zamykaniem anielskich skrzydeł, ale wyposażeniem Niebiańskiego Herolda w pasterski instrument mający za zadanie przebudzić i ostrzec stado, tudzież odpędzić czyhające wokół złe moce. Taki podawany w ściśle zaprogramowanym interwale czasowym sygnał pasterskiej trombity (na przykład) byłby cudownym dopełnieniem warstwy dźwiękowej szopki bożonarodzeniowej, a ta odgrywa rolę o wiele ważniejszą niż mogłoby się wydawać.