Najpierw samotność, potem posłannictwo

W historii Kościoła szczególe miejsce zajmują ludzie, o których do dzisiaj niewiele wiemy. Odcięci od świata prowadzili życie, które w pierwszej kolejności miało podobać się Bogu, a tym samym doprowadzić ich do chrześcijańskiej doskonałości. Pustelnicy niechętnie opuszczali swoje miejsca odosobnienia. Kiedy jednak z nich wychodzili w życiu napotkanych przez nich osób działy się cuda. Zasada ich posłannictwa była prosta: jeżeli chcesz pomóc innym, najpierw musisz pomóc samemu sobie.

Zdarza się, że dzisiejsi ewangelizatorzy ruszają w świat z marszu. Bez wewnętrznego przygotowania szybko się zniechęcają, a i owoce ich ewangelizacji nie budzą satysfakcji. Co więcej, zapanowała pewna moda wśród ruchów młodzieżowych na, tak zwaną, ewangelizację uliczną. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że ewangelizacja nie jest zwyczajnym marketingiem ulicznym, ale przede wszystkim osobistym dzieleniem się osobistym doświadczeniem Jezusa. Tutaj zaczynają się schody. Sam jako ksiądz powstrzymuję się od wygłaszania górnolotnych haseł i obietnic, kiedy wiem, że w praktyce mojego życia idee te nie są realizowane. Święty Ammoniusz omówił ten problem, powołując się na życie świętych pustelników: „Anachoreci wcześniej przez długi czas pozostawali w osamotnieniu i dzięki temu otrzymali Boże moce po to, aby sam Bóg w nich zamieszkał. I dopiero wtedy, kiedy już zdobyli wszystkie cnoty, posyłał ich Bóg do ludzi, aby byli Bożymi szafarzami i leczyli ich słabości. Byli bowiem lekarzami dusz, pragnąc uleczyć ich bezsilność. W tym celu więc, wyrwani z samotności, są posyłani do ludzi. Ale dopiero wtedy, kiedy wszystkie ich osobiste słabości zostały już uzdrowione. Nie może bowiem być tak, że dusza jest posyłana dla ich zbudowania, podczas gdy sama nosi w sobie jakieś niedoskonałości” (św. Ammoniusz Pustelnik, List 12).

Posłanie do ludzi domaga się wewnętrznej spójności. W przeciwnym razie przypomina sytuację, w której ślepy prowadzi głuchego. Nie można bowiem przekazać czegoś, czego się nie ma. Zauważmy, że Pan Jezus zanim rozpoczął swoją misję mesjańską przez 30 lat żył w ukryciu. Z tego powodu pustelnicy niechętnie opuszczali swoje samotnie. Nie bali się ludzi z powodu fobii społecznej, ale byli świadomi, że mogą do nich pójść tylko wtedy, gdy sami będą wewnętrznie mocni. Taka postawa powodowała, że spotkanie z pustelnikiem zawsze ubogacało człowieka, a złe duchy uciekały w popłochu przed bijącą z nich świętością. Jeżeli zatem chcemy „iść do ludzi”, najpierw musimy „pójść do siebie” i realnie spotkać się z Bogiem, który sam zadecyduje, w którym momencie rozpoczniemy ewangelizować.

Inne artykuły autora

O wymiarach ludzkiej cierpliwości

Odkryj wartość kierownictwa duchowego

Kręte drogi niewiary