Wśród miliona ulic w ogromnym Buenos Aires aleja Félix Burgos w Morón, przebiegająca przed kościołem parafialnym św. Józefa, wygląda jak jedna z linii w zeszycie rachunkowym. Według mieszkańców, w dokumentach oficjalnych była asfaltowana kilka razy, chociaż rzeczywistość była inna. Po jednej i po drugiej stronie tej ulicy, na działkach 10x30 m ukazują się domy z cegły. Są one otynkowane, w większości parterowe, z płaskim dachem i metalowym lub murowanym ogrodzeniem oraz malutkimi ogródkami. Na chodnikach przed domami rosną drzewa. I chociaż przeszkadzają w swobodnym przejściu i ich korzenie uszkadzają chodniki, to skutecznie osłaniają przechodniów przed palącym słońcem, szczególnie w porze letniej.
Plątanina kabli elektrycznych, internetowych i telefonicznych na słupach wygląda jak pajęczyna wisząca nad głowami. Pomiędzy domami pojawia się gdzieniegdzie kiosk, zieleniak, sklep spożywczy, mały zakład naprawy samochodów lub motocykli.
Dwie rabatki z nagietkami
W połowie tej alei, która ma nieco więcej niż półtora kilometra, wznosi się kościół. Nie ma on formy klasycznej świątyni, raczej ma wygląd hali fabrycznej z dachem łukowatym i kwadratową wieżą, na której jest zawieszony mały dzwon. Gdy położono asfalt na alei, to warkot przejeżdżających pojazdów zaczął dawać się we znaki nawet podczas śpiewu w czasie nabożeństw.
U wejścia do świątyni znajdują się dwie rabatki. Jedna jest w kształcie litery „P”, a druga ma formę „M”. Są to inicjały, które według jednych znaczą Padres Miguelinos (Ojcowie Michalici), a drudzy utrzymują, że się one odnoszą do ks. Polaka Mariana, pierwszego proboszcza michality w tej parafii. Rabatki zrobiono wtedy, gdy michalici objęli tu duszpasterstwo. Ja pracowałem w tej parafii przez dwanaście lat. Ta część placu kościelnego jest tak nasłoneczniona, że w rabatkach najlepiej rosną nagietki. Ale gdy ich przepiękne żółtopomarańczowe płatki opadną i zawiązują się nasiona, mają one tak brzydki wygląd, że nawet Argentyńczycy nie ważą się nazywać ich po imieniu.
Któregoś dnia, w południe, usiadły tam sobie dwie kobiety. Jedna była panną, a druga wdową. Ponieważ życie nie przepuszcza nikomu i w pewnym momencie bierze sobie odwet, w obydwu kobietach pojawiły się widoczne ślady brzydoty, charakteryzujące te, które swego czasu prowadziły niewłaściwe życie. Ich ostre języki nie oszczędzały nikogo.
– Co ksiądz tu robi? – zapytała jedna z nich, widząc, jak przechodziłem, i być może chciała ze mną zamienić kilka słów.
– Widzę, że panie tu siedzą, więc chciałem je pozdrowić – odpowiedziałem.
– I co tam słychać u księdza? Nie chciałabym wypytywać za wiele – usprawiedliwiała się panna, zdradzając w swym głosie pewne wzruszenie.
– Dzięki Bogu wszystko idzie dobrze. A co u pań?
– A nie chciałby ksiądz proboszcz usiąść i pogawędzić z nami? – pośpieszyła się zaniepokojona wdowa.
– Macie własne, kobiece sprawy, nie będę więc wam przeszkadzał – rzuciłem na odchodne i poszedłem dalej.
Usłyszana rozmowa
Ale tuż obok zatrzymała mnie Nicolasa, która opiekowała się parafialnym szmateksem. Wymieniając kilka słów z tą ofiarną i oddaną Kościołowi kobietą, niechcący mogłem usłyszeć rozmowę owej panny z wdową.
– A widzisz, mówiłam ci, że on nas nie lubi. Powiedziałabym mu, żeby sobie poszedł stąd z parafii. Niech przyjdzie na to miejsce inny – rzekła zdenerwowana panna. A następnie ze złością dodała: – W końcu pewnego dnia on stąd odejdzie, a my pozostaniemy. Tak jak w tym przysłowiu, co często powtarza Nicolasa z Caritasu, która rozdaje ciuchy: „Ksiądz do innej parafii się udaje, a bluszcz pozostaje”. A bluszcz według św. Augustyna jest symbolem wierności.
– Owszem, zostaje, ale zraniony – powiedziała wdowa, wycierając załzawione oczy. – Lubię naszego proboszcza, ale on jest jak to drzewo wiedzy z raju i nie możemy objąć go włoskami nagietki. Nie możemy być jak piła, która przerżnie go na drewno, by spopielić mur, który nie pozwala zrealizować naszych fantazji. Znam go bardzo dobrze. On zaraz mi odpowie: „Fantazje są jak zmory. Nie koronują wawrzynowymi wieńcami, tylko ostrymi kolcami. A kolce ranią wyobraźni wytwory”.
– Oj, nie mów tak – jęknęła sześćdziesięcioletnia panna.
Niebo było jasne, a słońce, które coraz bardziej prażyło, zmuszało do szukania cienia. Panna wstała i łkając w samotności, jak widmo po zakurzonej ulicy, się oddalała. Wdowa nagietkę zerwała, do piersi ją przyciskała, jakby kojący olejek wycisnąć chciała i wszelkie zwidy i fantazje odpędzić miała i do kościoła się udała. W tym momencie, modyfikując frazę Kazimierza Przerwy-Tetmajera: „Na Anioł Pański zabiły dzwony, żeby Chrystus był pochwalony, żeby Maryja była pochwalona”. I tak ogłaszały ich jako wieczne ślady pod Krzyżem Południa.
na zdjęciu: Wspólnota michalitów w Ameryce Południowej, Nemby 2012, w środku O. Generał ks. Kazimierz Radzik CSMA