Czasami odnoszę wrażenie, że prawda jest względna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jest to kompletna bzdura i oczywista nieprawda. Wrażenie to jednak pojawia się, gdy czytam i słucham o różnych interpretacjach odnoszących się do tego samego fragmentu Ewangelii. Interpretacje te, traktowane instrumentalnie, często stają się orężem we wzajemnej walce, bo każdy wyczytał z Ewangelii coś zupełnie innego. Kto w tym wszystkim ma rację? Dlaczego tak się dzieje?
Od dłuższego czasu noszę w sobie pewien niepokój, który dotyczy rozbieżności, jakie mogą wynikać z różnych interpretacji Ewangelii. Zdarza się bowiem, że mam okazję wysłuchać kilku różnych niedzielnych kazań odnoszących się do tego samego tekstu biblijnego. Często wnioski wyciągane przez kaznodziejów wydają się skrajnie różne. I tak dla jednego Jezus wyrzucający przekupniów ze świątyni to komunistyczny rewolucjonista walczący z kapitalistycznym handlem. Dla drugiego to przejaw antyklerykalizmu Jezusa i Jego walki z religią jako taką. Jeszcze ktoś inny widzi w tym wydarzeniu jedynie alegorię i duchowy znak, który nie miał miejsca w historii, a rozgrywa się jedynie w duszy każdego człowieka. Można by założyć, że wszyscy mają trochę racji, ale kiedy głębiej się zastanowimy, to okaże się, że nie da się obronić na dłuższą metę takiego założenia. Nie da się bowiem połączyć tak skrajnych interpretacji. Prawdy nie da się podzielić, żeby zachować jej jasność i wyrazistość.
Osobiście uważam, że winą za taki stan rzeczy należy obarczyć naszą skłonność do upraszczania. Żyjemy w czasach, gdy wymaga się od nas, aby każda interpretacja i każdy pogląd były uproszczone, przyswajalne, dostępne dla wszystkich i łatwe do strawienia. Wymaga się tego także od kaznodziejów i autorów komentarzy do Ewangelii. Sam często czuję na sobie taką presję. Nie ukrywam, że ulegam jej zarówno w słowie pisanym, jak i mówionym. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że uproszczenie jest pewną redukcją, a to z kolei niesie za sobą poważne konsekwencje. Świat bowiem nie jest czarno-biały. To tak, jakby zajmować się upraszczaniem rachunku różniczkowego jedynie do tabliczki mnożenia. Pewnie jest w tym prostota, ale sensu w takim działaniu nie ma.
Obraz Jezusa, którego poznajemy musi być pełny. Uzupełniony znajomością całej Ewangelii, a najlepiej znajomością całej Biblii. Jednocześnie nie możemy zapomnieć, że ostateczna interpretacja Słowa Bożego jest przywilejem jedynie Magisterium Kościoła. Nie wystarczy tu argument, że coś mi się wydaje lub przemedytowałem coś bardzo głęboko. Potrzebujemy obiektywizacji naszego poglądu. Intelektualna pycha i wiara we własne interpretacje (nawet te najprostsze i najbardziej oczywiste) prędzej czy później doprowadzi do herezji. A przecież wszystkim, przynajmniej w założeniach, chodzi o prawdę. Dzisiaj, gdy czytam różnego rodzaju komentarze lub wsłuchuję się w interpretacje Ewangelii, zawsze z tyłu głowy mam myśl, aby uważać na uproszczenie i nie dać się zwieść, że to, co proste jest absolutnie pewne i dobre. Prostota nie chroni nas przed popadnięciem w błąd.
Podobnie rzecz się ma przy rozwiązywaniu problemów duchowych. Czasami wydaje się, że rozwiązanie jakieś trudności lub problemu ograniczyć musi się tylko i wyłącznie do jakiejś „złotej rady”, jednorazowego aktu uzdrowieńczego lub „uświadomienia”, które rozwiewa wszelkie niepokoje. Człowiek i jego problemy są złożone. Nie zawsze da się je rozwiązać za przyczyną jednorazowych i prostych reguł. Często bywa tak, że konieczne jest działanie wieloetapowe, wielokierunkowe, złożone i niejednokrotnie skomplikowane. Jasne, że nie ma sensu mnożenia bytów, komplikowania rzeczywistości i metod rozwiązywania problemów (brzytwa Ockhama), ale życia i wiary nie da się też sprowadzić jedynie do prostej zasady postępowania.
Pewnie nie uda się nam uniknąć upraszczania, ale już sama świadomość, że nie zawsze musi ono oznaczać coś dobrego, może nas uchronić przed poważnymi konsekwencjami. Proste może być dobre, ale czasami skomplikowane może być jeszcze lepsze. Łatwiej zbudować wóz drabiniasty, ale lepiej jeździć samochodem.