Tak sobie myślę, że wiara to całkiem trudna sprawa. Ale każdy człowiek "musi" w coś wierzyć! To - w pewnym sensie - istota i przywilej człowieczeństwa jako takiego. Aby żyć dobrze i godnie, i przy tym być jeszcze szczęśliwym, trzeba wierzyć naprawdę. Jesteśmy chrześcijanami, dla nas wiara to nie tylko wiedza, to coś więcej. Wiara po chrześcijańsku to sprawa miłości, bez której nie da się żyć. Nauczył nas tego sam Jezus Chrystus swoim życiem na ziemi. Gdyby Bóg nie był miłością, nie byłby Bogiem w całym tego słowa znaczeniu. Nie na darmo mówi się, że na końcu życia będziemy sądzeni z miłości.
Wierzyć w pełni (pełnia w kategorii ziemskiej to kwestia umowna, w porównaniu z Boską pełnią), to znaczy kochać. Kochać to znaczy zwariować bez możliwości cofania się. Jeżeli pokocham (także drugiego człowieka), nigdy nie przestanę, choćby ta miłość wiązała się głównie z cierpieniem. Jeżeli komuś miłość się skończyła (znamy stwierdzenie: już cię nie kocham!), to tak naprawdę nigdy się nie zaczęła. Świat nie rozumie miłości, nie rozumieją jej ci, którzy ją zniewalają, np. kajdanami poezji (aż do tego stopnia!). Dopiero Bóg, który kocha bezgranicznie i bezwarunkowo i który stał się człowiekiem, pokazał ludziom, co to znaczy miłość i czym ona jest. Na ile jesteśmy w stanie, nie tyle odpowiedzieć, co kontynuować lub kultywować prawdziwą miłość w swoim niepowtarzalnym życiu?
Proszę księdza, gdzie ja popełniłem(am) błąd, że moje dziecko (nawet jeśli już jest dorosłe) nie chce chodzić do kościoła? Takie pytanie księża słyszą często przy różnych okazjach. Uważam, że niewiara rodzi się z braku miłości, choćby to było jedno krótkotrwałe wydarzenie. Nie oskarżam żadnego rodzica o brak miłości do swoich dzieci, jednak w życiu bywa różnie, czasem trudne doświadczenia (choćby przejściowe) mogą mieć wpływ na całe dorosłe życie.
Dlaczego młody człowiek mówi, że nie wierzy? Zawsze się cieszę, gdy słyszę te słowa od młodzieży!!! To dla mnie dowód na to, że stojący na progu dorosłości chłopiec lub dziewczyna ZACZYNA MYŚLEĆ! Wcale nie stracił prawdziwej wiary w prawdziwego Boga – on/ona wyrósł z cukierkowatej religijności, którą wpajano od wczesnego dzieciństwa. Bozia i inne religijnopodobne wyobrażenia przestają się liczyć i tracą sens (Chwała Panu!) Wtedy zostaje pustka, której on sam, czy też ona sama, nie rozumie. Jak więc mają zrozumieć to rodzice (którzy często dramatyzują do późnej starości, jakby nigdy nie ufali Bogu). Jednak w tym okresie, często buntu, niechęci do Kościoła i kościoła, zachodzi bardzo ważny proces dojrzewania miłości i rozumu. Jeżeli ktoś młody wychowany jest w niefanatycznej wierze – WRÓCI! Często towarzyszą temu różne rozterki miłosne (też dobre), które rodzą prawdziwą i piękną wiarę, którą każdy SAM musi odkryć. Zdarza się, że proces dojrzewania schodzi na manowce i sięga życiowego dna. Wtedy i tylko wtedy (jak w matematyce) należy pomóc, nic jednak nie sugerując. Wnętrze człowieka to niesamowita świątynia, w której hołd Najwyższemu może składać tylko jedna osoba. Należy to cenić, zachować dystans i być mimo wszystko tolerancyjnym. Tolerancja to szacunek dla wolności drugiego człowieka; jeśli kocham szanuję, chociaż często boli zachowanie w konkretnej sytuacji.
Bóg daje impuls w odpowiednim momencie – to pewnik, bo kocha każdego bez wyjątku. Pamiętam mojego kolegę ze szkoły średniej, który prawie całą młodość uważał się za satanistę, grał w kapeli rockowej o piekielnym zabarwieniu, nosił krowie zęby na szyi i powtarzał, że Bóg to jego wróg. Któregoś dnia przechodził obok kościoła... jak zawsze złorzeczył, tak tym razem zatrzymał się i usłyszał porażający fałsz (jest świetnym muzykiem) w graniu i śpiewaniu parafialnej scholki. Zrobił wyjątek, wszedł do środka i udzielił – dosadnie, nie przebierając w słowach – kilku wskazówek parafialnym „słowikom”. Pozostał w Kościele, zmienił wszystko i choć nadal preferuje ciężkie brzmienie, jest to brzmienie Boże. Dojrzał, zrozumiał, pokochał!
Pozwólmy młodym myśleć po swojemu w istotnych dla nich sytuacjach życiowych! Nie układajmy za nikogo życia religijnego, ale nie zapominajmy przy tym o modlitwie, prosząc Boga o łaskę wiary. To tylko i aż tyle, ile możemy zrobić! Niewiara, do której tak często przyznają się ludzie, przynosi błogosławione owoce, chociaż sam proces bywa nieznośny dla otoczenia i trudny dla tych, co się dobrze w kwestiach wiary mają. Prawdą jest, że niekiedy odejście od Boga kończy się tragicznie. Ale to wybór własny, to także garść niedojrzałych decyzji robionych na złość, które z kolei niszczą życie wewnętrzne, tak bardzo ważne i potrzebne człowiekowi. Jeżeli więc wyrzuty sumienia prowokują rodziców do szukania błędów w wychowaniu, to zapewniam, iż w zdecydowanej większości to tylko przewrażliwienie prowadzące do zamykania kochanej osoby w złotej klatce. A nadgorliwość będzie błędem, który utwierdzi wychowanka w robieniu wychowującym na złość. Poza tym nadgorliwość o spóźnionym zapłonie może wynikać z toksycznej miłości.
Wiara, jak widać, to całkiem trudna sprawa. Ale jest piękna (moja taka jest), choć niełatwa. Wiem to, bo sam ją odkryłem. Chociaż ma wymiar uniwersalny, jest tylko moja i zupełnie inna, niż by się komuś (nawet najbliższym) wydawało.